wtorek, 17 lipca 2012

Frustratia.pl

Życie po rozwodzie mogłoby stać się prostsze, gdyby ludzie tylko nie starali się go komplikować. Ja postanowiłam je sobie maksymalnie ułatwić. Idąc tropem przysłów: każdy jest kowalem swego losu i szczęściu trzeba dopomóc - założyłam konto na Sympatii.

Na brak zainteresowania nie narzekałam. Już pierwszego dnia na mój profil zajrzało ponad stu panów. Żaden jednak nie napisał.

W końcu dorobiłam się fanów, dwóch stałych bywalców. Tajemniczych milczków regularnie meldujących się w zakładce: odwiedziny. Nigdy nie napisali do mnie jednak nawet słowa "hello!".
Od tego momentu zaczęłam klasyfikować randkowiczów według własnych, wymyślonych kryteriów.

Były już milczki, po nich nastała pora na fantomasów. Do tej grupy należeli ci, którzy na zdjęciu wyglądali zdecydowanie lepiej, niż w rzeczywistości. Konfrontacja była jednak dość szokująca. Jakby do tego dodać ich wymagania wobec kobiet, szok był podwójny. Pan z brzuchem wiszącym niemal do kolan oczekiwał zgrabnej, zadbanej i wykształconej partnerki, chociaż sam miał zaledwie wykształcenie zawodowe, a średnie kupione.

Byli też wieczni portalowcy, czyli tacy, którzy nigdy nie mieli ochoty wyjść poza schemat rozmów na gg czy skypa. Co ciekawe, do spotkań najchętniej dążyli mieszkańcy odległych miast, a nawet państw. Natomiast ci, którzy mieszkali obok mnie – unikali spotkania jak ognia. Potrafili w nieskończoność prowadzić skypowe rozmowy, żałując jednocześnie, że nie są teraz przy mnie.

W całym tym amoku internetowych uczuć nie zabrakło też i takich, którzy pierwsze skrzypce musieli grać od pierwszego uderzenia w klawiaturę. Stawiali mnie pod ścianą i zasypywali gradem pytań: dlaczego, po co i jak długo. Sami natomiast na swoje życie spuszczali zasłonę milczenia. Po czym obrażali się o niewłaściwy opis na gg, fochy mieli już pierwszego dnia „poznania”.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że bardzo chętnie przesyłali zdjęcia. Nie zabrakło na nich nawet najbliższej rodziny, dzieci oraz ex-partnerek ubranych w sylwestrowe kreacje.

Niektórzy próbowali prowokować. Zostawiali wiadomości typu: „Nic dziwnego, że jesteś sama. Przecież ty nie istniejesz nawet wirtualnie”. Palacze, obrażeni, że nie akceptuję ich nałogu, próbowali uderzać w najczulszy punkt kobiety. Wiek. I tak od 45-letniego smakosza tytoniowego dymu dowiedziałam się, że jestem starą 34-latką, która powinna być wdzięczna, że w ogóle ktoś się nią interesuje. A nie przebierać w facetach, jakbym miała 20 lat.

Wielu chowało trupa w szafie. Po kilku spotkaniach okazywało się np., że pan jest żonaty. Jednemu nawet w trakcie tych spotkań urodziło się dziecko, o którym zapomniał mnie poinformować. Niektórzy rzekomą separację próbowali tłumaczyć pogardą dla sądów. "Sądy to farsa – napisał jeden z nich. – Nie rozwiązują naprawdę istotnych w życiu spraw".

Pozostali przesyłali oczka, zamienione później przez portal na całusy. Próbowali robić „Test do pary”, który miał określić, w ilu procentach do siebie pasujemy.

Targowisko desperacji i emocjonalnego wypalenia. Czy naprawdę w tym skomputeryzowanym świecie nie ma już miejsca na stare, dobre randki w realu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

O mnie